Rezerwat „Sokole Góry” – wzgórze „Puchacz”

Witajcie ponownie! Ostatnia z cyklu wycieczka do rezerwatu „Sokole Góry”. Tym razem cofamy się do listopada. Już nie ma kolorowych drzew, gałęzie są praktycznie nagie. Więcej widać, liście nie przysłaniają skał. Nasza piesza wycieczka, rozpoczyna się znów na parkingu od strony szosy Olsztyn – Biskupice. Tym razem idziemy jak normalny człowiek, nie kluczymy, nie zbaczamy – idziemy szeroką aleją spacerową cały czas prosto, bo dziś zależy nam tylko na wzgórzu „Puchacz”, które znajduje się w północno-wschodniej części Sokolich Gór. 

Idziemy tak blisko ze 2 km, aż natrafiamy na zbiorowisko skalne, które już na nas robi wrażenie.

Idąc kawałek dalej zboczem natrafiamy na miejscówkę, w której znajduje się ciekawe schronisko, a nieopodal „Jaskinia Maurycego”. Towarzyszą nam piękne widoki. Musimy uważać, bo warstwa liści jest już bardzo gruba, a pod nią kryją się różne dziury i gałęzie. Idzie się ciężko, ale „zwiedzamy”. Już tu kiedyś byliśmy, ale zawsze cieszą nas powroty w tak wspaniałe miejsca.

Włazimy wyżej, liczymy na piękne widoki – są. Są również małe skałeczki, na których można usiąść i odpocząć. Zielone mchy otulają je niczym futro. Piękna miejscówka.

Po dość długiej „posiadówce” ruszamy dalej. Idziemy grzędą brodząc wśród liści. Jesteśmy dość wysoko, wokół wspaniałe widoki. Szukamy dojścia do „Jaskini Komarowej” – powinna być niedaleko, chcemy ją „zaatakować” od góry, ale musimy jednak zejść – powalone drzewa i chaszcze utrudniają dalszą drogę, schodzimy z grzędy i niebawem wyłania się przed nami piękna skała. To tam jest jaskinia. Już poznajemy.

Podchodzimy w górę i znajdujemy się u celu naszej dzisiejszej wycieczki. Bo dziś miało być „lajtowo”. Fotografujemy wszystko co się da, tym razem nikogo nie ma, ale widać, że to jest miejsce stałych bywalców (zapewne grotołazów): pozostawiony grill, miejsce po ognisku, osmolone skały. Tu robimy długi odpoczynek.

Cięzko było się zebrać w drogę powrotną, ale trzeba było, tym bardziej, że zmrok zapada już szybciej, a ten dzień naszej wycieczki nie był zbyt słoneczny, więc szybciej zrobiło się szaro i buro. Dalej nie robiliśmy już zdjęć, bo musieliśmy się spieszyć, by wyjść z rezerwatu przed zmrokiem. Nie do końca nam się to udało i w pewnym momencie, kiedy już znaleźliśmy się na czerwonym szlaku w stronę Olsztyna, zrobiło się trochę nieswojo 😉 Był klimat i adrenalinka. A drogi jeszcze trochę było przed nami. Szczęśliwie jednak wróciliśmy do centrum Olsztyna, by wsiąść do autobusu do Częstochowy. Kolejna świetna wyprawa, być może uda nam się jeszcze gdzieś wyskoczyć w tym roku, zobaczymy. A tymczasem, już tęsknimy za Jurą 🙂

zdjęcia: weekendnaszlakublog

Rezerwat „Sokole Góry” – wzgórze „Pustelnica” i „Knieja”

Witajcie! Aktualnie mamy już grudzień, gdzieniegdzie spadł śnieg, a my wspominamy nasze złoto-jesienne wyprawy, tym razem w do Rezerwatu „Sokole Góry” w Olsztynie k/ Częstochowy. Będzie to swego rodzaju tryptyk, bo w jesiennych miesiącach byliśmy tu trzy razy. Dziś pierwsza, październikowa „wizyta”, którą rozpoczęliśmy od parkingu przy rezerwacie, znajdującego się przy szosie Olsztyn – Biskupice. Od razu powaliły nas na kolana kolory drzew, a i niewielkie skałki po wejściu do lasu nas zauroczyły.

Szliśmy dalej, kluczyliśmy szurając w liściach po różnych zakamarkach, mijając kompleks skalny „Bońka” i pobliskie ostańce, w tym „Ponton”. Wszystko było zjawiskowe, jeszcze trochę spowite w porannej mgle, robiącej wrażenie.

Ścieżką niżej w stronę „Pielgrzyma”, podziwiając jesienne barwy, szliśmy dalej.

Dotarliśmy do ścieżki edukacyjnej, która prowadzi przez wzgórze „Pustelnica”. Tam wśród różnych ostańców, minęliśmy m.in. „Jaskinię Koralową” i kompleks „Turnie Simonda”.

Podziwiając to wszystko, dotarliśmy m.in. „Jaskini Olsztyńskiej”.

Kolejnym naszym celem było wzgórze „Knieja”, które jest dość rzadko odwiedzane i właściwie dzikie. Wzgórze to znajduje się na północno-wschodnim skraju „Sokolich Gór” i nie stanowi już rezerwatu. Jest za to niezwykle malowniczym miejscem, z wszechogarniającą ciszą, spokojem, nawet tajemniczym bezruchem drzew i gdzieniegdzie niewielkimi ostańcami. No a jesienią, jest wprost cudownie.

Napotkane przez nas niektóre skałki zrobiły na nas spore wrażenie, okazały się dość wysokie i miały przeróżne, fajne formy. Oczywiście niektóre z nich juz widzieliśmy wcześniej (co widać, po poprzednim wpisie, ale wtedy nie penetrowaliśmy „Knieji” dość dokładnie).

Chwilę odpoczęliśmy sobie w tym rejonie, a potem już udaliśmy się żółtym szlakiem w kierunku zamku w Olsztynie. Wychodząc od strony skały „Szafa”, byliśmy już mocno „padnięci”, ale cały czas towarzyszyły nam piękne widoki na wzgórza „Biakło”, „Lipówki”, „Sokole Góry” czy zamek.

Sycąca i niezwykle wyciszająca głowę wyprawa. Nogi bolały, ale nic to. Było warto. A już niebawem kolejna wycieczka w „Sokole Góry”, ale już w nieco inne rejony.

zdjęcia: weekendnaszlakublog

Krasawa – Olsztyn

Witajcie! Dzisiaj cofamy się do sierpnia i nadrabiamy zaległości. Komunikacja gminna w Olsztynie k/ Częstochowy, która została niedawno uruchomiona, dała nam powód do eksploracji mniej znanych terenów.

I tak, z Częstochowy dojechaliśmy do Olsztyna podmiejskim autobusem linii 58 a potem przesiedliśmy się na bus w kierunku wsi Krasawa, która przede wszystkim słynie z pięknych, grzybowych lasów. Niedaleko znajdują się Zrębice, które już dobrze znamy, ale tym razem wymyśliliśmy sobie właśnie Krasawę i pieszy z niej powrót do Olsztyna. Ile to kilometrów? W przybliżeniu około dziewięciu. Nie jest to jakaś ogromna dla nas cyfra, skoro często nasze piesze „hardkory” miały grubo ponad 20km. Stwierdziliśmy, że lajtowo sobie przejdziemy i tak też było. Pogoda dopisała, momentami upał trochę przeszkadzał, ale było spoko. Wysiedliśmy z busa i od przystanku „Krasawa Szlak”, poszliśmy leśną ścieżką wzdłuż pól na zachód.

Odnaleźliśmy bezimienne wzgórze usiane skałkami, tu zrobiliśmy sobie pierwszy postój. Skałki niewielkie, nieco „zachaszczone”.

Dalej przez las doszliśmy do szosy (Biskupice-Zrębice), minęliśmy ją, a potem już bez szlaku, leśną dróżką poszliśmy na północ, aż do czarnego szlaku rowerowego, którym dotarliśmy już w rejon rezerwatu „Sokole Góry”.

Leśnym duktem doszliśmy do skrzyżowania szlaków, gdzie z kolei wbiliśmyy na szlak czarny, pieszy i nim skierowaliśmy się w strone wzgórza „Knieja”. W pewnym momencie zboczyliśmy ze szlaku i wspięliśmy się na widniejące przed nami wzniesienie. Tu był nasz drugi biwak, co nieco do zjedzenia, odpoczynek. Potem zaczęliśmy szukać skałek.

Natrafiliśmy m.in. na takie cudo:

Kilka fotek i ruszyliśmy dalej. Zeszliśmy ze wzgórza, by wbić na pieszy szlak, żółty i nim dojść już do Olsztyna. Uff, dotarliśmy. Minęliśmy z lewej wzgórze „Lipówki”, i wśród łąk szliśmy już w stronę wyłaniającego się w oddali wzgórza zamkowego.

Doszliśmy do wzgórza „Cegielnia”, popstrykaliśmy fotki okolicznych panoram, które jak zawsze zachwycają, a potem odpoczywaliśmy już na wzgórzu zamkowym. Kolry grały, błękit nieba, zieleń traw, białe obłoki – pięknie.

jednak nadszedł czas powrotu do domu. Minęliśmy zamek i złapaliśmy autobus do Częstochowy.

Jak zawsze, była to fajna wycieszka, kolejna piękna trasa i niezapomniane widoki. Tych olsztyńskich okolic nigdy nie mamy dość. Polecamy, a już niebawem kolejne wpisy: tryptyk z naszych trzech wycieczek do rezerwatu „Sokole Góry”.

zdjęcia : weeekendnaszlakublog

(Przy okazji zapraszamy też na naszego instagrama: weekendnaszlakublog – odnośnik w prawej zakładce. )

Poraj – Choroń – Biskupice – Olsztyn

Sytuacja ogólna jaka była, każdy wie. Kwarantanna, zakazy, nakazy nie pozwalały wiosną wypuścić się gdzieś dalej na szlak. Nie jesteśmy zmotoryzowani, a komunikacja publiczna była mocno ograniczona. To oczywiście nas mocno irytowało, ale cóż, no jakoś dotrwaliśmy do poluzowania obostrzeń i wreszcie, w czerwcu wyruszyliśmy na szlak. Hurra! Można było nareszcie poczuć wiatr we włosach, przestrzeń i wolność, sprawić, że nasze zmęczone szare komórki wreszcie odżyły na tle przepięknej, zielonej i już letniej przyrody.

Rozpoczęliśmy naszą wycieczkę w Poraju. Peron dworcowy zaliczony, zatem ruszyliśmy żółtym szlakiem, ulicą Chorońską w stronę Choronia właśnie. Fajna, sympatyczna trasa, zresztą… jakakolwiek by nie była, to i tak uśmiech nam z twarzy nie schodził. 

Leśne dróżki poprowadziły nas prosto do Choronia, który położony na wzgórzu oferuje przepiękne widoki, ale o widokach później, skierowaliśmy się drogą w stronę miejscowej szkoły, by zobaczyć Aleję Lipową. 

Rozłożyste, pachnące lipy, wręcz brzęczące od owadów zrobiły na nas wrażenie. Jako, że na końcu tej alei jest mała altanka, chwilkę posiedzieliśmy tam, podziwiając właśnie, wspomniane wcześniej, okoliczne widoki.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej w stronę szosy, ale zboczyliśmy nieco, bo naszym oczom ukazało się przepiękne makowo-zbożowe pole, gdzie oczywiście przepadliśmy fotografując przyrodę raz po raz.

Nacieszeni polnymi panoramami, przeszliśmy kawałek szosą i natrafiliśmy na kamieniołom Gawrona z ruinami wapiennika. Warto dodać, że choćby wikipedia, podaje, iż w Choroniu „były duże złoża kamienia wapiennego, ale też i torfu. Funkcjonowały tu zakłady przemysłowe: gorzelnia oraz 5 młynów. Ludność miejscowa trudniła się rolnictwem oraz wyrobem płótna”. To wszystko nas bardzo ciekawi, zawsze staramy się wyłuskiwać takie detale z naszych wypraw.

Miejscowość Choroń ma metrykę średniowieczną i założona została w początku XIV wieku na prawie polskim. Znajduje się w niej m.in. Mały Klasztor Orientale Lumen oraz Wspólnota Małych Braci i Małych Sióstr Baranka. Przechodziliśmy później obok tych miejsc, a także obok cmentarza, kierując się w stronę jurajskiego Olsztyna. 

Nie udało nam się zbyt wiele sfotografować, gdyż siostry zakonne akurat przebywały na miejscu, więc głupio było nam zakłócać ich spokój. Niemniej jednak to dość dziwne, tajemnicze  ale bardzo spokojne, odludne miejsce. 

Słońce mocno już przygrzewało, ale wytrwale szliśmy dalej ciesząc się widokami. Dało się nawet wypatrzeć odległą Częstochowę. 

Minęliśmy „Jura Park” znajdujący się w Biskupicach, gdzie na 34 hektarach, z czego 20 hektarów to lasy, znajduje się kilka dobrze przygotowanych torów dla quadów i samochodów terenowych, o łącznej długości 30 km i różnym stopniu trudności. Odstraszył nas jednak hałas quadów, więc czym prędzej się stamtąd oddaliliśmy. Dotarliśmy do wsi Biskupice, którą pokonaliśmy idąc cały czas pod górę w piękącym słońcu, gdyż droga przez wieś pnie się dość mocno pod górkę właśnie. Mijali nas z przeciwnej strony szczęśliwi (bo zjeżdżający w dół!) kolarze i miłośnicy rowerowych eskapad, a my niezmordowanie szliśmy i szliśmy…. 

W pewnym momencie skręciliśmy w lewo, kierując się w stronę Rezerwatu „Sokole Góry”. Radość nasza nie miała końca, bo dawno tu nie byliśmy, no i wreszcie była okazja zobaczyć jakieś jurajskie skałki!

Gdy weszliśmy do rezerwatu od razu poczuliśmy ten prawdziwy jurajski klimat. Kilka napotkanych skałek, jakieś roślinki..

A za chwilę natrafiliśmy  na piękne, znane w świecie wspinaczkowym, skały w sektorze „Kadry” („Kadry I”, „Kadry II”, „Kadry III” i „Kadry IV”). Chwilę tam odpoczęliśmy… 

Kolejnym miejscem na trasie był punkt widokowy niedaleko skały „Boniek”. Tam przysiedliśmy na dłużej ciesząc oczy panoramą olsztyńskiego wzgórza zamkowego, wzgórza „Biakło” i gdzieś w tle „Gór Towarnych”.

Schodząc z punktu widokowego oczywiście obeszliśmy sobie pobliską skałę „Boniek”, na której wspinanie już szło pełną parą. To bardzo efektowna skała, wysoka, z niesamowitą rzeźbą i wieloma drogami wspinaczkowymi.

To już prawie koniec naszej wyprawy. Czas naglił, za niedługo mieliśmy autobus podmiejski do Częstochowy, zatem musieliśmy nieco nadgonić. Minęliśmy skałę „Pielgrzym”, również bardzo efektowną i wyszliśmy z rezerwatu, już w stronę Olsztyna, mijając wzgórze „Biakło” z prawej strony. 

Weszliśmy do Olsztyna ulicą Cichą, od strony „Słonecznych Skał”, jeszcze szybkie lody pod zamkiem, chwila na „przysiądnięcie” i nasycenie oczu widokami, jakich dawno nie mieliśmy okazji widzieć, no i trzeba było wracać…. 

To była bardzo sycąca wycieczka, znów z 20 km w butach, oczyszczenie umysłu, odpoczynek od rutyny dnia codziennego. Niebawem wyruszamy w kolejną, pieszą wyprawę, już dziś zapraszamy na bloga, a tymczasem polecamy tę trasę (oraz oczywiście wszystkie inne, jakie do tej pory opisaliśmy!)

zdjęcia: weekendnaszlakublog

Biskupice – Sokole Góry – Olsztyn – trasa w poszukiwaniu jesieni

Pięknym, słonecznym, październikowym porankiem, wyruszyliśmy autobusem podmiejskim z Częstochowy do Biskupic, z zamiarem jesiennego „przeciorania” Sokolich Gór. Nie, nie szlakiem, jak grzeczni turyści, ale chaszczami, liśćmi, ze wzgórza na wzgórze, bez widocznych ścieżek. Czy nam się udało? A i owszem. Wyprawa okazała się jedną z lepszych w tym roku. Dopisała pogoda, jesienne kolory pobiły wszystko, opadające liście dodawały uroku, co widać będzie na poniższych zdjęciach, a „przecioranie” możemy nazwać sukcesem. Oczywiście nie obyło się bez pęcherzy na stopach i ogólnego zmęczenia tymże hardkorem, ale było baaardzo warto.

Rozpoczęliśmy trasę w Biskupicach, kierując się polami w stronę Sokolich Gór.

Po wejściu w las, skierowaliśmy się na prawo, na wzgórze „Jodłowa”, nigdy przez nas nie odwiedzane, które znajduje się poza terenem „Rezerwatu Sokole Góry”. Zaskoczyło nas ono różnorodnością skałek i w ogóle samym rozmiarem! Świetna miejscówka.

Ze wzgórza „Jodłowa”, poszliśmy już w kierunku bardziej znanego wzgórza: „Karzełek”, które znajduje się już na terenie Rezerwatu Sokole Góry. Tam też znaleźliśmy mnóstwo urokliwych skałek. Było co podziwiać.

Kolejne wzgórza, jakie udało nam się przejść (nie obyło się czasem bez stromych podejść i zejść) również dostarczyły wielu wrażeń: „Donica”, „Setki”, „Kadry” i „Sokola Góra” – to piękne miejsca z mnóstwem małych ostańców. 

Zwieńczeniem naszego „ciorania” po jesiennych Sokolich Górach były skały „Boniek” i „Pielgrzym”, chwilę później znaleźliśmy się na szlaku prowadzącym z parkingu, gdzie nagle …. pojawili się ludzie, bo wcześniej nie spotkaliśmy żywego ducha…. 🙂

Po wyjściu z lasu, spędziliśmy jeszcze trochę czasu na Lipówkach podziwiając okoliczne widoki, a potem jeszcze spacerując chwilę pod zamkiem w Olsztynie. Późnym popołudniem wróciliśmy do Częstochowy.

Świetna wycieczka. Zmęczeni ale pełni wrażeń i dobrej energii wróciliśmy do domu. 

zdjęcia: weekendnaszlakublog