Łutowiec – Mirów : wspomnienie z wakacji

Witajcie! Minęło trochę czasu od ostatniego wpisu, ale rzeczywistość nam się nieco nawarstwiła nad głowami, nie było czasu na pisanie, ale czas nadrobić, bo trochę się działo. Dziś przypominamy wakacyjną, pieszą wyprawę w nasze pobliskie, jurajskie rejony. Wycieczkę rozpoczęliśmy w Myszkowie, skąd lokalnym busem udaliśmy się do wsi Łutowiec. Wysiedliśmy przy leśnej drodze prowadzącej prosto do znanych w środowisku wspinaczkowym skał „Grupy Knura”.

„Grupa Knura” to bardzo urokliwe skały, jest tu również jaskinia, a wokół roztaczają się świetne panoramy na pobliskie okolice. Posiedzieliśmy sobie u podnoża, szkoda byłoby nie skorzystać z chwili ciszy (jeszcze nie było tylu ludzi, co zazwyczaj).

Szkoda było nam opuszczać to miejsce, ale mieliśmy jeszcze sporo kilometrów do przejścia. Przez wieś, mijając sklep i różne okoliczne „smaczki” dotarliśmy do rejonu skał „Barak” (Słoń, Ule”). Pokręciliśmy się tam, choć ciężko było, bo wszystko zarasta. Następnie dotarliśmy do „Grupy Łysej”, gdzie musieliśmy się przedostać, przez jakieś obozowisko… Skalne zakamarki bardzo nam się podobały, popstrykaliśmy wszystko, co było możliwe.

Ruszyliśmy dalej, do końca wsi, zeszliśmy z szosy, by zgodnie z niebieskim, pieszym szlakiem przejść przez las w stronę kolejnek szosy Mirów- Niegowa. Tu było już sporo połamanych drzew po lipcowej wichurze, które utrudniały nam nieco przejście, tarasowały szlak, ale powolutku dotarliśmy do wspomnianej wcześniej szosy.

Zaczęliśmy się „wspinać” już za niebieskim szlakiem na „Wielką Górę Mirowską”. Doszliśmy do rejonu jaskiń: „Kamiennego Gradu” i „Piętrowej Szczeliny”.

„Zwiedziliśmy” okoliczne skałki, chwilę „dychnęliśmy”.

Ruszliśmy dalej wzdłuż niebieskiego szlaku, mijając różne, niewielkie i urokliwe skałki, skryte w lesie.

Na skrzyżowaniu szlaków niebieskiego i czerwonego na chwilę odbiliśmy na czerwony by dojść do okazałych nienazwanych skał. Bardzo nam się tam podobało.

Obejrzeliśmy wszystko, co się dało, a następnie wróciliśmy już do niebieskiego szlaku i szliśmy nim cały czas, szczytową partią „Wielkiej Góry Mirowskiej” w strone Bobolic. Co rusz, natrafialiśmy na połamane drzewa i wykroty po nich. Silne wiatry naprawdę dość mocno zniszczyły te miejsca.

Schodząc w dół, dotarliśmy do leśniej drogi Bobolice – Niegowa, gdzie odnaleźliśmy żółty, pieszy szlak i już nim skierowaliśmy się w stronę Bobolic. Wyłaniający się na końcu ścieżki zamek, zrobił na nas wrażenie, choć przecież widzieliśmy go już tyle razy… no ale, nigdy z takiej perspektywy.

Minęliśmy zamek, nie wchodziliśmy już na jego teren, udaliśmy się prosto szosą do Mirowa, nieco już zmęczeni, ale jeszcze podziwiając pobliskie krajobrazy.

A ponieważ, mieliśmy jeszcze sporo czasu do busa powrotnego, wbiliśmy na teren zamku w Mirowie i zrobiliśmy sobie jeszcze „posiadówkę” na terenie „Grzędy Mirowskiej”, która nieustannie zachwyca skałami i widokami.

Zadowoleni i szczęśliwi zakończyliśmy naszą, kolejną pieszą wyprawę, znów kilkanaście kilometrów w butach, wiele pięknych widoków w głowie i wspomnień.

Bus zabrał nas z powrotem do Myszkowa, a my już w myślach snuliśmy kolejną trasę, tym razem w inne rejony, o czym niebawem napiszemy 🙂

zdjęcia: weekendnaszlakublog

Mirów i Bobolice – ucieczka przed burzą i widoki pierwszej klasy

Witajcie!

Nie pierwszy raz byliśmy w Mirowie i Bobolicach na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. To wsie położone blisko nas, łatwo jest się tam dostać busem z Myszkowa, co też uczyniliśmy. Pogody jednak nie przewidziano w punkt. Coś innego w serwisach internetowych i mediach, a zupełnie coś innego w rzeczywistości. Mieliśmy w planach bardziej wymagajacą trasę pod względem kilometrów pokonanych piechotą, a „Grzęda Mirowska” miała być ostatnim etapem naszej wycieczki, ale zdecydowaliśmy inaczej, biorąc pod uwagę pogodę. Te plany wykonamy kiedy indziej.

Niebo było dość zachmurzone, kiedy wyruszaliśmy. W ostatniej chwili zmieniony cel: okey, jedziemy po prostu do Bobolic. Stamtąd przetoczymy się do Mirowa. Po prostu. Krótka, piesza trasa, bez wielkiego zmęczenia itp. Już w busie zauważyliśmy, że zaczyna padać. Kierowca początkowo uprzedzał nas, że możliwe, iż nie dojedziemy do Bobolic, bo wielka nawałnica dnia poprzedniego i w nocy, niestety połamała drzewa i przejazd jest niemożliwy. Koniec końców, okazało się, że droga czysta, możemy jechać, no ale… zaczyna „dziabać” deszcz i to porządnie. Kiedy wysiedliśmy w Bobolicach, kurtki już były w użyciu. Stwierdziliśmy jednak, że trochę przeczekamy na przystanku. Jest zadaszony, więc w razie czego będziemy jako tako zabezpieczeni, tym bardziej, że zaczęło grzmieć.

Podsumowując przesiedzieliśmy tam kompletnie bez sensu z godzinę. No ale, biorąc pod uwagę ostatnie burze, woleliśmy nie ryzykować znalezienia się na otwartej przestrzeni. Kiedy w pewnym momencie się przejaśniło i w miarę uspokoił deszcz, zdecydowaliśmy, że idziemy. Kit, najwyżej trochę zmokniemy po drodze. Na teren zamku w Bobolicach nie wchodziliśmy, tylko kilka fotek z asfaltowej drogi. Widoki po drodze bardzo ładne. Po kilkunastu minutach doszliśmy do Mirowa.

Wstęp na teren „Grzędy Mirowskiej” od jakiegoś czasu jest płatny (podobnie jak wstęp na teren Bobolic) ale nie wnikamy w te zmiany. Kupiliśmy bilety po 7 zł i weszliśmy. Pierwsze w oczy rzucają się oczywiście „orusztowane” ruiny zamku – praca wre, coś tam się dzieje, coś odbudowuje, coś naprawia… kto to wie.

No i dalej nasz plan trafił szlag. Mieliśmy iść górą „Grzędy Mirowskiej”, a potem wracać dołem. Jednak zaczęło coraz mocniej padać i głośniej grzmieć. Nieco się wkurzyliśmy, nieco przestraszyliśmy – a tak w ogóle to byliśmy jedynymi „turystami” w tamtym momencie. Szybka decyzja, by nie wystawiać się na burzę: schodzimy na dół i lecimy do groty „Stajnia”, która znajduje się prawie na samiutkim końcu grzędy. No cóż.. nie ma wyjścia, bo i tak musimy się gdzieś schować. No i tak…. zanim tam doszliśmy i zanim się skryliśmy, byliśmy już tak przemoczeni i brudni od błota, spoceni od wszechogarniającej „duchoty” w powietrzu, że mieliśmy dość 🙂 Niemniej jednak, byliśmy bezpieczni.

To była w sumie fajna okazja, by „obfocić” grotę, zawsze jest tam sporo ludzi, czy to turystów, czy to wspinaczy na „Skałach przy Grocie”. Udało nam się wykorzystać chwilę, gdy byliśmy tam całkiem sami. W przypływie euforii swierdziliśmy „a co tam, pada nie pada, skoczymy jeszcze do pobliskiej groty „Obora” (zwanej też „Garażem)” – tam będzie wygodniej przeczekać burzę. No i skoczyliśmy, a właściwie ledwo się wdrapaliśmy – ścieżka zrobiła się mocno śliska, kamienie mokre, ale nie wyglądało to strasznie.

Rozłożyliśmy się jako tako i spędziliśmy w niej trochę czasu. Co przestawało padać, to znów zaczynało mocniej i tak w kółko. W pewnym momencie pojawiła się dość mocna ściana deszczu, więc zaczęliśmy się zastanawiać, jak my zejdziemy po tej ścieżce, którą weszliśmy?? Na pewno będzie ślisko i mokro dużo bardziej niż wcześniej, zaczęło się robić nerwowo. Może to się wydawać banalne, ale w obliczu takiej pogody i sił natury, zwykła, prosta ścieżynka prowadząca parę metrów w górę, staje się nie lada zagrożeniem. Może nie dla życia, ale dla potłuczenia, czy choćby skręcenia nogi na pewno.

Jednak uznaliśmy, że nie ma sensu siedzieć dłużej i czekać na zmianę pogody, co to za wyprawa, wracamy na wcześniejszego busa, trudno. Kiedy deszcz nieco zelżał i przestało grzmieć postanowiliśmy wyjść z „Obory” (jakkolwiek to brzmi). Boczna ścieżka wydała nam się łatwiejsza, wystarczyło się tylko przecisnąć między skałami. Wygląda to a zdjęciu niepozornie, ale zdjęcia z reguły nie oddają rzeczywistości dokładnie.

Udało się jednak wydostać, w sumie bezproblemowo i co się okazało? Zaczęło się przejaśniać, deszcz przestał padać i za chwilę praktycznie wyszło słońce! Szok! Bardzo nas to podbudowało i ucieszyło, bo nasza wycieczka nabrała jednak sensu. Ruszyliśmy zatem. Obeszliśmy sobie nieco grzędę, pobliskie skały i od strony „Ostatnich skał” weszliśmy na górę.

Chwilę penetrowaliśmy teren, bo ścieżki są widoczne, ale niektóre miejsca, które wcześniej były łatwiej dostępne niestety zarastają. Smutne. Na szczęście panoramy nadal są piękne, w oddali widać zamek w Bobolicach i pola pobliskich wsi.

Nadal przemoczeni, upoceni, bo wilgoć po burzy zaczęła parować szukaliśmy jakiegoś miejsca z fajnym widokiem, by posiedzieć i nacieszyć się chwilą pogody (gdyż na grzędzie nadal nie było żywej duszy!)

Mijając przepiękne skały przysiedliśmy na takiej „a la” polance, mając po lewej stronie „Grupę Turni Kukuczki”, a po prawej skały „Mniszek”, „Szeroka Baszta” i „Krótka Grzęda”.

Posiedzieliśmy tam, nacieszyliśmy się ciszą i pięknymi widokami. Skały tam są niezwykle majestatyczne, potężne i są rajem dla wspinaczy.

Schodząc niżej mijaliśmy skały takie jak „Szafa” i „Studnisko”.

Idąc dalej dołem, dotarliśmy do grupy skał „Trzy Siostry”, gdzie również fotografowaliśmy nie tylko to skupisko, ale wszystko, co po drodze się dało. Każda skałka, nawet najmniejsza, to dla nas zawsze radość 🙂 Dziwne? chyba nie dla pasjonatów. Ten etap grzędy jest bardzo malowniczy. „Turnie Kukuczki” wyglądają przecudnie od dołu.

Sesja fotograficzna skał przy „Trzech Siostrach”, sycimy oczy i ruszamy dalej.

Ruszamy dalej ścieżką w dół i cały czas dołem grzędy kierujemy się w stronę ruin zamku.

Dochodzimy do grupy „Skał przy Zamku”, gdzie przy skale „Studnisko” robimy sobie dłuższy postój. Stąd fajnie widać ruiny i m.in. skałkę „Z Odstrzeloną Basztą”.

No i już zbliżamy sie do końca naszej wyprawy. Wychodzimy z grzędy. Udajemy się na niedaleki przystanek busa, który zawiezie nas do Myszkowa.

Wycieczka pełna przygód i wrażeń, początkowo prawie nieudana, potem jednak dała nam wiele radości i szczęścia. Rejony polecamy oczywiście.

zdjęcia: weekendnaszlakublog

Trasa z Rudnik do „Skały Balika” w częstochowskim Mirowie.

Całkiem niedawno, wybraliśmy się na ciekawą, pieszą wycieczkę. Jesienna, listopadowa aura dopisała, więc mogliśmy spokojnie przejść zaplanowaną trasę. W Częstochowie wsiedliśmy w pociąg, po to, by wysiąść na trzeciej stacji (tak, aż tak daleko nie pojechaliśmy ;)) czyli w Rudnikach k/Częstochowy. Prosto z peronu, gdzie właściwie nic poza opuszczoną stacją kolejową nie istnieje, co widać poniżej

udaliśmy się do nieczynnego kamieniołomu „Lipówka”, wykorzystywanego do 1989 r. przez Cementownię Rudniki, jako źródło wapienia. Super miejscówka. Słońce oświetlało skarpy, co sprawiało, że miejsce wyglądało bardzo malowniczo.

Odbyliśmy bardzo udany „obchód” terenu, miejsca zostały sfotografowane, ścieżka edukacyjna zaliczona częściowo, odwiedzona skała „Szeptunowa” z „Jaskinią Szeptunów” (inaczej „Szmaragdową”) – dodatkowo wszędzie mnóstwo skałek z krzemieniami mieniącymi się w słońcu. Obeszliśmy fragment kamieniołomu również górą, by zobaczyć go z „lotu ptaka”. 

Następnie udaliśmy się w stronę Kopalni „Latosówka” Zakładu Górniczego „Rudniki” koło Jaskrowa. Doprowadziła nas tam malownicza droga wśród pól i łąk.

Kopalnia okazała się miejscem niczym z Marsa. Kompletnie inne niż w „Lipówce”, kosmiczne klimaty. Zero roślinności, wszędzie tylko sam wapień wydobywany na potrzeby pobliskiej cementowni. Zachwyt i zdjęcia zrobione z obrzeży kamieniołomu no i ruszamy dalej.

Po drodze mijamy przydrożne kapliczki i opuszczone chaty.

Generalnie, naszym celem było dojście do dzielnicy Mirów w Częstochowie, gdzie ma swój malowniczy przełom, rzeka Warta, a ze skarpy przy brzegu doliny rozlewowej wyłania się niesamowity masyw „Skały Balika”. To oczywiście się nam udało. Miejsce robi wrażenie. Okoliczne widoki również. Sama dolina Warty prezentuje się dziko i pięknie.

A oto i wspomniana „Skała Balika”:

Dochodząc już później do ulicy Mirowskiej, zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek na punkcie widokowym, skąd pięknie widać Wartę, tam posiedzieliśmy sobie dłuższą chwilę, a że dzień już coraz krótszy, to dość szybko pożegnał nas zachodem słońca.

Świetna wycieczka, kolejne nowe miejsca odwiedzone. Na pewno jeszcze wrócimy tam  kiedyś, może bardziej wiosenną lub letnią porą. Polecamy! 

zdjęcia: weekendnaszlakublog

Mirów – Bobolice – górą i dołem wzdłuż „grzędy mirowsko – bobolickiej”

    Dzisiejszy wpis to dokończenie poprzedniego, końcówka długiej, pieszej wyprawy z Żarek do Mirowa i Bobolic. Zainteresowanych szczegółami i opisem wcześniejszej trasy zapraszamy do zajrzenia do wcześniejszego wpisu blogowego.

Doszliśmy do wspomnianego Mirowa – małej wsi jurajskiej w gminie Niegowa, kojarzonej głównie z ruinami średniowiecznego zamku oraz z okolicznymi wapiennymi skałami rozsianymi wzdłuż tzw. „Grzędy Mirowskiej”. Na początek krótki przysiad przy ruinach zamku w Mirowie i odpoczynek po wcześniej przebytej trasie. Zamek w Mirowie to jeden z jurajskich „Orlich Gniazd”, średniowiecznych warowni strzegących południowej granicy. Obecnie zamek ten jak też sąsiedni w Bobolicach znajduje się w posiadaniu prywatnego właściciela i podlega stopniowej odbudowie…

DSC07697

 

Ruszamy dalej partią szczytową tzw. „Grzędy mirowsko – bobolickiej”, zgodnie za „czerwonym”, pieszym szlakiem w stronę Bobolic. Przed nami rozciągają się przepiękne widoki z licznymi „ostańcami” na pierwszym planie.

Szlak prowadzi wyraźną, przechodzona przez miliony stóp ścieżką typową dla jurajskich terenów…teren podnosi się i jednocześnie spotykamy coraz więcej, coraz to bardziej wyższych wapiennych „ostańców”. Tutaj to właśnie doskonale widzimy jak kształtowała się Jura, jak ukształtowało się tzw. dno „jurajskiego morza”. Mijamy kolejne, pięknie „rzeźbione” skały, co jakiś czas zatrzymujemy się na kilku „z góry upatrzonych” punktach widokowych, tzw. wychodniach skalnych i podziwiamy widoki…

Dochodzimy do kulminacyjnego miejsca „grzędy” skąd widać już kolejne „Orle Gniazdo” czyli zamek Bobolice…Piękny, słoneczny to był dzień…jesienne kolory pięknie „grały” a zatem i widoki nabrały bajkowego charakteru…

Powoli teren obniża się, dochodzimy do miejsca skąd doskonale już widać wspomniany zamek „Bobolice”.

DSC07689

Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i dochodzimy do bramy zamku. Tutaj oczywiście nastąpił dłuższy przysiad, czas na fotki, krótki odpoczynek w cieniu drzew z widokiem na zamek i skałę zwaną obecnie „Bramą Laseckich”.

DSC09007

Niestety czas nagli, musimy ruszam z powrotem w stronę Mirowa gdzie za godzinkę mamy powrotnego busa. Schodzimy ze zbocza zamkowego i podążamy ponownie na „Grzędę”.

DSC07719

Tym razem jednak nie trzymamy się szlaku „czerwonego” i nie idziemy górą „Grzędy” lecz robimy małe koło i podążamy dołem wzdłuż całego masywu skalnego najeżonego mnóstwem pięknych „ostańców” znanych i popularnych w środowisku wspinaczkowym. Mijamy m.in jaskinię „Sucha”, groty: ‚Stajnia” i „Obora”, wybitne skały: „Skrzypce”, „Klawiatura”, „Turnia Kukuczki”, „Trzy Siostry”, „Studnisko” i wiele innych.

Niestety…z braku czasu nie robimy „posiadówek” w tym pięknym rejonie lecz szybko podążamy w kierunku Mirowa by tam jeszcze choć chwilę u podnóża ruin zamku posiedzieć i ostatni raz podziwiać widoki…

Czas zleciał..to była piękna wycieczka, pogoda jesienna wyjątkowo dopisał, mnóstwo wrażeń, zdjęć i przy okazji torba grzybów…bo akurat po drodze się trafiły…:)

Pozostało nam tylko dojść przez wieś na przystanek gdzie wkrótce nadjechał bus do Myszkowa…

Zachęcamy do powtórzenia naszych tras i do zaglądania na naszego bloga 🙂

Żarki – Leśniów – Czarny Kamień – Łutowiec – Mirów

Jesienna pogoda jeszcze nas rozpieszcza, więc korzystamy, póki się da. Nie zdarzyło się chyba, by w październiku chodzić z krótkim rękawkiem, ale w ostatnią sobotę tak było właśnie. Postanowiliśmy wybrać się do Mirowa. Busem z Myszkowa udaliśmy się do Żarek, by stamtąd już piechotą (jak zawsze zresztą) udać się zaplanowanym szlakiem w drogę. Żarki to niewielkie, ale bardzo „klimatyczne” i „wiekowe” miasteczko.

Ulicą Leśniowską, dochodzimy do Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej Patronki Rodzin. Zadbane, nastrojowe miejsce, z murowanym klasztorem użytkowanym przez zakon paulinów.

Następnie, skręcając w prawo obok gościńca, w lokalną ulicę, która powoli przechodzi w polno-leśną drogę udajemy się dalej. Wychodząc już na prawdziwie polne tereny, widzimy, że po prawej stronie wąwozu, jakim idziemy, pojawiają się niewielkie skałki. Zbaczamy więc na chwilę, by do nich dojść. Usadowione na niewielkim wzgórzu stanowią bardzo ładny punkt widokowy na okoliczne pola ubarwione już jesiennymi kolorami. 

Wracamy na ścieżkę, i dalej w stronę lasu, gdzie już „niebieskim”, pieszym szlakiem idziemy w kierunku wzgórza „Czarny Kamień”. Po drodze, o dziwo, udaje nam się zebrać trochę grzybów, bo piękny las nam się trafił. 

Wzgórze „Czarny Kamień” okraszone ostańcami wapiennymi ma swoistą aurę tajemniczości. Sama formacja skalna ze schroniskiem jest niezwykle ciekawie rzeźbiona i to tu spędzamy dłuższą chwilę.

Kolejnym punktem naszej wycieczki jest wieś Łutowiec i formacje skalne skupione w tym rejonie. Widokowo rewelacja, „wspinaczkowo”, jak widać, również. Chwilowa „posiadówka” na skale „Strażnica” i podziwianie okolicznych widoków uświadamia nam jak długi dystans już przeszliśmy. Ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy na Łutowcu zakończyli.

Po krótkim odpoczynku, ruszamy dalej, mijając kompleks skał „Łysej”, z której roztaczają się znów piękne widoki, oraz „Barak” z białym krzyżem na szczycie i powoli wychodzimy z Łutowca.

Tu już tylko kawałek (zawsze te 2 km..) szosą i jesteśmy w Mirowie. Zamek jawi się dość „nieuporządkowany”, niby trwały jakieś prace, ale zostały chyba już jakiś czas temu zaniechane, nie wygląda to dobrze, ale sam zamek z daleka przynajmniej robi wrażenie. 

To oczywiście nie koniec tej wycieczki. „Podzielimy” jednak ją na dwie części…Ciąg dalszy w kolejnym wpisie, który już wkrótce

zdjęcia: weekendnaszlakublog

Mirów i przełom Warty – Częstochowa

W Częstochowie warto wybrać się również do dzielnicy Mirów (dojazd liniami MPK 18, 33 i 26), która znajduje się nieopodal Wyczerp i Zawodzia. Mirów zaskoczy pięknymi widokami, m.in na bardzo malowniczy przełom Warty, który można obejrzeć z punktu wysokościowego przy trasie, oraz wapiennymi skałkami wzdłuż rzeki.

Jak mówią źródła historyczne, na terenie dzisiejszej dzielnicy Mirów istniała w średniowieczu wieś królewska, o której po raz pierwszy wspomniano w 1345 r. Przy wiosce tej funkcjonowała warownia, zachowały się do tej pory ślady grodziska na wzgórzu Gąszczyk. Niedaleko znajduje się również wapienny ostaniec zwany Skałą Balika, która jest znakomitym punktem widokowym. „Oczywistym potwierdzeniem tego, że Skała Balika faktycznie stanowiła podstawę średniowiecznej warowni, jest charakterystyczne ukształtowanie terenu na porośniętym drzewami i krzewami szczycie ostańca.” (it-jura.pl). Dodatkowo jakiś czas temu znaleziono tam kawałki ceramiki o średniowiecznym wyglądzie, co świadczy o tym, że faktycznie było tam grodzisko datowane na XIV-XV w.

Schodząc z mostu nad Wartą otwiera się przed nami przepiękna przestrzeń, przechodzimy przez tak zwaną „Bramę Mirowską”, utworzoną przez dwa wapienne ostańce: Skałę Balikową (20m wys.) po lewej i Skałę Jasia i Małgosi (10m wys.) po prawej. Widoki jakie towarzyszą spacerowi przez te tereny są niezapomniane. Polecamy bardzo.

(zdjecia: weekendnaszlakublog)

Góra Ossona w Częstochowie

Góra, a właściwie wzgórze złożone z dwóch garbów, znajduje się nieopodal dzielnicy Mirów oraz terenów Huty Częstochowa. Ma ok. 316m n.p.m i od dawna jest miejscem dość tajemniczym. 

„Podczas okupacji Niemcy urządzili na nim poligon szybowcowy, który po wojnie był wykorzystany przez aeroklub. Ośrodek szybowcowy funkcjonował do 1949 r., potem teren zajęła rozbudowująca się huta wykuwając w Górze Ossona podziemne zbiorniki wody używanej do celów technologicznych. Wodę transportowano dwoma rurociągami o średnicy metra zakopanymi w południowej części wzgórza. Z końcem XX w. urządzenia przestały być potrzebne, bo piece zostały wygaszone, a później rozebrane. Przerdzewiałe rury zdołano wykopać, ale betonowe pomieszczenie przepompowni i zbiorniki pozostały wewnątrz”. (internet, GW)

Na jednym z garbów znajduje się tylko punkt wysokościowy, a na drugim resztki wspomnianej wyżej przepompowni. Przepompownia została wysadzona, stąd dziś tylko ślad po kopule, która uległa zawaleniu. Nieopodal można obejrzeć fragmenty ścian i murów różnych budynków przemysłowych, do których wszelkie włazy i otwory zostały zamurowane i zamkniętem, choć w dniu, w którym odwiedziliśmy to miejsce, dziura po kopule wyglądała jak na zdjęciu poniżej – zero zabezpieczenia. Cała reszta została zasypa i  tak właśnie powstała góra Ossona.

Mówi się również, że na górze Ossona mają miejsce zjawiska niewyjaśnione takie jak:  pojawianie się niezydentyfikowanych obiektów latających, niezwykłe skupiska energii itp. Nie udało nam się zobaczyć żadnego UFO, ale miejsce jest faktycznie trochę tajemnicze.

Edward Osson w 1946r. nieopodal wzgórza ufundował szkółkę szybowcową i lotnisko dla szybowców, stąd prawdopodobnie nazwa wzgórza. Natomiast niejaki Henryk Sięga, pilot i instruktor szkolący adeptów Aeroklubu Częstochowskiego ufundował pamiątkową tablicę jaka została wmurowana została w wapienną skałę znajdującą się w pobliżu. Nad tablicą znajduje się również figura Matki Boskiej z Lourdes – patronki lotników.

Z góry rozciąga się widok na Częstochowę z najbliższą panoramą na kompleks Huty Częstochowa. Warto odwiedzić to miejsce.

(zdjęcia: weekendnaszlakublog)